środa, 10 czerwca 2015

Od Rosy do Mustanga

Był już późny wieczór, a ja postanowiłam wybrać się spokojnym stępem do pobliskiego lasku. Niedawno odkryłam tam wspaniałą, dziko rosnącą jabłonkę. Już sięgałam zębami po soczysty owoc, gdy nogi pode mną się ugięły i upadłam na trawę. Wyglądało to pewnie nieszkodliwie, ale ból naprawdę dawał się we znaki. Tyle że nie ból końskich nóg, które ostatniego czasu spuchły, tylko brzuch, który zaokrąglał się powoli. 
-Co ja z nim zrobię?-przeszło mnie przez myśl, bo już od jakiegoś czasu obawiałam się, że moja 'beczułkowatość' to nie przykry skutek zbyt dużej ilości zbyt słodkich jabłek. 
Alex'a poznałam bardzo dawno temu, jeszcze jak byliśmy źrebakami, i od razu przypadliśmy sobie do gustu. Tylko że nie zdążyliśmy sobie powiedzieć tego najważniejszego...Zbyt długo zwlekaliśmy, chociaż dobrze wiedzieliśmy, co czujemy. A szkoda, bo Alex'a złapali ludzie. W jego błagalnym spojrzeniu, kiedy zakładali mu kantar, widziałam wyraźne "Uciekaj!" I do tej pory nie wiem, czemu i mnie nie pojmali. Tylko co teraz, iść przez 12 dni dzień i noc, odnaleźć go, uwolnić i powiedzieć, że zostanie ojcem? Chociaż w sumie...Tak nad tym rozmyślałam, że aż...zasnęłam.
-Rosa!-gwałtownie poderwałam łeb do góry, a nade mną stał Mustang. -Wieczorny spacer, nie mylę się?-zarżał. Wstałam powoli i odrzuciłam łeb do tyłu ze śmiechem. -Znasz mnie na wylot! Wiesz, musimy pomówić. Tylko najlepiej troszkę później.
Zaproponowałam wolny spacer, a ogier spojrzał na mnie ze zdziwieniem i jakby niepokojem, bo zawsze kochałam się ścigać. -Obawiam się, wyścigi będę musiała odłozyć na później...-pomyślałam.
<Mustang? Ktoś? Coś?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz